Do Króla (jeno Marcina profesora, nie Stanisława Augusta)

Pierwszy raz zirytował mnie, gdy byłem gimnazjalistą starającym się bardzo, by zdać do dobrego liceum. Wielce mnie ucieszyło, gdy zdobyłem na tyle dużo punktów rekrutacyjnych, by móc spać spokojnie. Nie zmienia to jednak faktu, że czytałem o systemie rekrutacji w gazetach, rozwiązywałem próbne testy. Podczas wertowania “Dziennika” natrafiłem na felieton profesora Marcina Króla. Twierdził on, że nie powinno się narażać uczniów na zbędne stresy związane z pisaniem ogólnopolskiego i jednorazowego testu. Podejrzewam, że autor pobrał za napisanie tekstu pieniądze, o których ja mógłbym tylko pomarzyć. Nie zmienia to faktu, że nie przemyślał on tego, co miał napisać zupełnie, a na temat rekrutacji nie posiadał nawet tej wiedzy, którą zamieszczono obok jego opinii. Jego zdaniem o kolejności wyboru uczniów przez licea powinien decydować konkurs świadectw. Wysłałem do redakcji “Dziennika” list, w którym przedstawiłem argumenty odrzucające ten pomysł (w szkołach o wysokim poziomie stawia się relatywnie niższe oceny). Mój głos nie spotkał się z żadnym odzewem.

Od tego momentu zacząłem traktować Marcina Króla nieco mniej poważnie, mimo że profesor i filozof. Często czytałem jego opinie na różne tematy: od kulinariów, poprzez naukę (o której jako humanista pojęcie ma nikłe), edukację szkolną, wychowanie, aż po piłkę nożną. Starałem się czasem postawić w sytuacji czytelnika patrzącego na autora mniej niż ja krytycznie. Wydaje mi się, że dla typowego człowieka profesor może wydawać się być geniuszem. Zna się na tylu rzeczach.

Jak prawdziwy inteligent zachował się Król opisując w artykule “Polscy turyści z piekła rodem” swoje wakacje. Z przenikliwością godną Michnika pokazał nam dlaczego my

  • Polacy jesteśmy gorsi niż Ludzie Zachodu. Przeczytajmy ten tekst wspólnie.

Bardzo spodobało mi się zdanie “Zjeżdżamy więc z pewnym znajomym o znanej twarzy o pół do czwartej”. Trzeba pochwalić się znajomymi. W końcu autor to nie byle kto! Dalej autor piętnuję “pokaźną damę w szortach” za słowa “leniwe bydlaki”. Wziął on te słowa całkiem poważnie i uznał je za objaw naszej narodowej ksenofobii nie dopatrując się w nich (kiepskiego dość) dowcipu. Podobny brak przenikliwości możemy zauważyć w rozważaniach o chrzcielnicy.

Dość charakterystycznym, ale niestety oczywistym zabiegiem posłużył się autor mówiąc: “Za chwilę zresztą mamy nowego ananasa w najnowszym mercedesie i kto to - nie Polak, ale Słowak”. Widzimy tu jak bardzo naciąga on fakty, żeby pokazać, że jego teza jest prawdziwa.

Potem pojawia się historia z lunchem. Królowi wyraźnie brakło tu wyobraźni, żeby zauważyć, że o ile dla niego i jego znanego znajomego 20 PLN to jak splunąć, a dla typowych turystów podczas ich podróży życia kilka bułek za 6,5 euro to nie jest złoty interes.

Dowiedzieliśmy się, że typowy Polak łączy w sobie kompleks niższości z kompleksem wyższości. Kompleks niższości u Marcina Króla bierze się z faktu, że bóg kazał mu urodzić się w Polsce, a nie w jakimś lepszym kraju. Kompleks wyższości każe mu odcinać się od reszty narodu i w takich artykułach pokazywać, że on - profesor na pięciu etatach, członek kapituły nagrody Nike, historyk idei i redaktor dodatku filozoficznego “Europa”, jest lepszy niż byle polaczek pętający się gdzieś po włoskich uliczkach zamiast siedzieć, gdzie jego miejsce i obierać kartofle.

comments powered by Disqus