O potrzebie niepodległościowego Palikota.
Prawie tydzień temu, w niedzielę 19 stycznia 2012, słuchałem wykładu pana Andrzeja Zybertowicza o tym, co mają uczynić tak zwane „środowiska niepodległościowe”, by zdobyć władzę. Było to bardzo dobre, świetnie przemyślane show, co nie stanowiło chyba reguły na konferencji „Pytania o naszą niepodległość” organizowanej przez lokalny PiS. Sam prelegent wydaje mi się jednym z nielicznych w swojej dziedzinie, dla których nauki społeczne to coś więcej niż pisanie długich esejów (mogę się mylić). Twierdził on, że w szeroko rozumianych środowiskach niepodległościowych jest już wystarczająco dużo potencjału, by wytworzyć elitę zdolną do wygrania wyborów. Gromadzą się oni w rozlicznych klubach dyskusyjnych i stowarzyszeniach, a wszelkie próby unifikacji zawodzą. Dlatego zaproponowano nową formułę - Archipelag Polskości - zebranie wszystkich tych inicjatyw w jednym miejscu w internecie nie pozbawiając ich autonomii. Sam pomysł wydaje się dość słuszny. Jednak gdy przyszedł czas na zadawanie pytań, to pozwoliłem sobie zabrać głos. Powiedziałem, że nie wierzę w tę drogę do wygrania wyborów, bo Archipelag będzie obarczony tym samym błędem, na który cierpi każda jego wysepka. W żadnym ze stowarzyszeń nie ma silnej reprezentacji mojego pokolenia (za które uważam ludzi poniżej 25 lat). Wynika to z braku zainteresowania rzeczywistością, której nie da się ludziom w moim wieku wpoić ze względu na zbyt wielką ilość innych atrakcji. Nie wyobrażam sobie, żeby młodzi ludzie zaczęli masowo czytać gazety, dyskutować o polityce czy chodzić na takie wykłady jak tamten. Dlatego jedynym sposobem na wygranie wyborów wśród mojego pokolenia jest proces, który nazwałem tam „robieniem wody z mózgów”. Moja opinia spotkała się z pewną akceptacją u Zybertowicza - okazała się jednak być kontrowersyjną wśród innych słuchaczy. Mnóstwo ludzi (w tym na przykład pani Ewa Stankiewicz) podchodziło później by powiedzieć, że nie mam racji, lub przeciwnie - spytać, jak ma się to urabianie młodzieży odbywać. Jako że pierwszy raz spotkałem się z takim zainteresowaniem, co mnie mile połechtało, to pozwolę sobie tutaj odpowiedzieć.
Parę tygodni temu uczestniczyłem w demonstracji przeciw umowie ACTA (nawet „Gazeta Wrocławska” mnie sfotografowała z transparentem kolegi; obok). Jej rozmiar mnie zaskoczył i trochę przeraził. Jest dla mnie bowiem jasne, a nie rozumie tego większość prawicy, że ta wielka aktywność młodych nie wynika z nagłego przypomnienia sobie o takich podstawowych wartościach jak wolność słowa. W rzeczywistości większość uczestników (w tym ja) nie ma pojęcia, o czym tak naprawdę mówi umowa międzynarodowa. Jedyne, co przenika do świadomości, to że jest w internecie moda na protestowanie przeciwko ACTA i że jak to podpiszą to może już nie być pirackich seriali czy muzyki w sieci. Ta diagnoza typowego uczestnika protestów prowadzi mnie do zupełnie innych konkluzji niż większość środowiska, z którym dyskutuję. Im się wydaje, że skoro młodzież jest aktywna, to wystarczy jej dostarczać swój wypełniony treścią przekaz i wykształci się pokolenie wyborców. Czasem przychodzi im do głowy, że trzeba korzystać z nowoczesnych technologii. Wtedy przenoszą treść na strony internetowe czy platformy blogerskie, a linki wrzucają na Facebook’a.
W rzeczywistości tą treścią nikt nie jest zainteresowany. Większość moich kolegów (a, jak już wspominałem, mam wokół siebie ludzi raczej inteligentnych) nie czyta artykułów w gazetach, ograniczając się jedynie do nagłówków. Nie ma mowy o jakimś docieraniu do mniej dostępnej i przystępnej wiedzy. Mają zerowe zainteresowanie historią czy polityką (przez politykę rozumiem prawdziwe wydarzenia, a nie obrzucanie się kałem w telewizji). Jestem w tym towarzystwie straszliwym nudziarzem, bo nigdy nie wrzucam na Facebook’a śmiesznych obrazków, zaś ciągle zalewam ich linkami do różnych ciekawostek, które tylko mi i kilku innym osobom z marginesu (zazwyczaj już pozyskanym jako wyborcy obozu niepodległościowego) wydają się ciekawe. Wspomniałem o obrazkach. To portale typu kwejk, czy demotywatory, które serwują wrzucane przez użytkowników obrazki z krótkimi podpisami, są treścią życia młodego internauty. Nie wymagają zbyt dużo wysiłku, można się pośmiać i beztrosko spędzić popołudnie przewijając kolejne strony. Wejdźcie i zobaczcie, że reakcja, z którą spotkała się tam ACTA nie może nie być czynnikiem kontrybuującym do popularności manifestacji. Jeśli sprawdzicie trochę starsze obrazki, zrozumiecie, skąd biorą się wyborcy Palikota. To właśnie oni - ludzie chłonący bardzo prymitywny przekaz. I jedynym sposobem, by wytresować ich sobie na wyborców jest zatrudnienie paru zdolnych ludzi, którzy wiedzą, jak działają mechanizmy podprogowe i inne sposoby oszukiwania człowieka. Powinni oni niepostrzeżenie zacząć wrzucać obrazki, które będą dokonywać indoktrynacji na naszą stronę. Stopniowo trzeba udawać coraz bardziej zmasowany ruch tak, żeby nikt się nie zorientował. Nie wiem, jak dokładnie powinny takie obrazki wyglądać. Czy powinno się eksponować karykatury polityków rządzących, czy podejmować treści patriotyczne? Na pewno jest trochę ludzi, którzy wiedzą i za odpowiedznią cenę sprzedadzą swoje umiejętności. To wydaje mi się być jedynym sposobem na dotarcie do mojego pokolenia. I trzeba działać szybko, bo w tym momencie mody w internecie pracują na Palikota, a to może być gorsze niż to co mamy teraz.