Debata z szuflady
Jest to subiektywny opis debaty, która odbyła się dzisiaj (16 grudnia 2009) w XIV Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu. Z tego powodu pozwalamy sobie rozpocząć od wyjaśnienia naszego stosunku do sprawy w niej omawianej. Zainteresowanym całkowicie obiektywną relacją polecamy artykuł z GW (http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,7369798,Trwa_debata_o_krzyzach_w_XIV_LO_we_Wroclawiu___relacja.html). Można też obejrzeć film (http://www.youtube.com/watch?v=6YNWy4kCYVI) ale chyba szkoda czasu. Niniejszy tekst powstał we współpracy Jaśka Marcinkowskiego (JM) i Alka Szymanka (AS) i tak właśnie będziemy oznaczali prywatne opinie lub doświadczenia jednego z nas nie będące udziałem drugiego. Wszelkie opinie tutaj zawarte są tylko naszymi opiniami. To znaczy, jeśli nazywamy Tomasza Terlikowskiego idiotą, to oznacza jedynie, jakie mamy o nim zdanie. Obiektywnie stwierdzić, czy Terlikowski idiotą faktycznie jest może przecież tylko Magdalena Środa. Wiemy, że ten tekst jest nieco spóźniony. Jak to mawiała rybka Dori: „Mówi się trudno i płynie się dalej”.
1. Dlaczego nie było naszych nazwisk pod petycją?
Uważamy, że Krzyży nie powinno być na ścianach szkoły. Nie chodzi o jakieś ich specjalne znaczenie dla ateistów - przynajmniej dla nas nie ma żadnego. Jednak w tym określonym miejscu są one manifestem katolicyzmu w Polsce. Jakby wisiała tam tabliczka: „Hej, hej! Niewierni! To my - katolicy! To my tu jesteśmy większością i to my tu rządzimy! Nie podoba wam się?”. Faktycznie w budynkach, do których możemy mieć takie same pretensje, bez względu na wiarę lub jej brak, takie deklaracje nie powinny mieć miejsca. Z drugiej jednak strony problem krzyży na ścianach jest marginalny w stosunku do (pozostając w tej samej materii) problemu religii w szkole, czy kwestii ocen z niej w średniej, które wprowadzają realną preferencję w wyborze uczniów. Nie wydaje nam się, że angażowanie europejskich narzędzi (wyrok Strasburga) do rozwiązywania kwestii wolności religijnej w Polsce jest błędem - doprowadza wyłącznie do polaryzacji społeczeństwa i kieruje w nas znacznie bardziej szkodliwą agresję tłumów, niż stosunkowo łagodne niedogodności, z którymi mieliśmy do czynienia dotychczas. Nie jesteśmy też przekonani o całkowicie czystych intencjach twórców petycji. Zazwyczaj, gdy chce się w naszej szkole przepchnąć jakiś pomysł, próbuje się zdobyć maksymalnie wielu zwolenników. Nasi dzielni antykrzyżowcy zdobyli cztery podpisy (w tym trzy należały do autorów) a innych próbowano namawiać słowami „Chcecie zrobić rozróbę?” (źródło: QC). To dość mało, jeśli chce się zwrócić uwagę na powszechną świadomość problemu. Ale przy odpowiednio korzystnych układach nawet to nie jest w stanie przeszkodzić w umieszczeniu w GW. Ba - można nawet ze swojej niewielkiej liczebności uczynić atut, opowiadać, że w Polsce istnieje powszechny strach przed inicjatywą i zwalić winę na to zjawisko. A na koniec, nie identyfikujemy się ze „środowiskami ateistycznymi” posiadającymi aktualnie monopol na słowo racjonalista i reprezentowanymi przez półgłówków pokroju Mariusza Agnosiewicza czy Magdaleny Środy. No bo w sumie, to kto by się chciał znaleźć w takim towarzystwie? A fe!
2. Czemu nie miał miejsca nasz wkład w debatę?
Pytanie jest słuszne, zważywszy, że znalazło się dużo osób uznających, iż faktycznie mamy coś do powiedzenia. Coś, co w publicznym dyskursie się jeszcze nie pojawiło. Tak więc zgłosiłem swój akces do grona debatujących (JM). Po zawirowaniach, które mogą być uznane za dziwne okazało się, że planami debaty rządzi pani Rabiega - nauczycielka wiedzy o społeczeństwie. Stworzyła ona sobie swój wymarzony obraz tego przedsięwzięcia i broniła go dzielnie m.in. wdając się w pyskówki z panem Tryczykiem (tym filozofem od siedmiu boleści, o którym miałem przyjemność pisać wcześniej). W jej rozumieniu debata miała być zorganizowaną dyskusją między podpisanymi pod petycją a zwolennikami krzyży. Obie strony miały wspierać godne autorytety. Nie widziała miejsca dla poglądów podobnych naszym i zaproponowała, że zasiądę po stronie przeciwników krzyży i będę im potakiwał albo mam spadać. Wybrałem drugą opcję (JM) rozumiejąc, iż debata nie jest po to, by usłyszeć coś nowego, lecz by fajni ludzie pokazali jacy są fajni, a wszystko przebiegło zgodnie z planem.
3. Uczestnicy debaty.
W debacie uczestniczyło sześcioro uczniów: Trójka autorów petycji, czyli Zuza Niemier, Arek Szadurski i Tomek Chabinka, a po drugiej stronie raczej mniej charakterystyczni. Mateusz Rutkowski, Aleksandra Chor*cka (pan Patyna niewyraźnie wymówił) i Czesław Domalecki. Pierwsze skrzypce grali jednak zaproszeni eksperci - ogólnokrajowe autorytety mające wspierać obie strony, a trzeba przyznać, że ze względu na ogólny brak umiejętności formułowania myśli w atrakcyjny sposób wśród naszych kolegów, tacy wyrobieni fachowcy od gadania okazali się bardzo przydatni. A rolę autorytetów grali: Po lewej stronie profesor i absolwent XIV LO Jan Hartman (UJ), publicysta „Krytyki Politycznej” Michał Syska i doktor Piotr Nikiewicz - socjolog. Po prawej najważniejszy był Tomasz Terlikowski (też doktor, okazuje się), obok niego siedział drugi z naszych absolwentów i znowu doktor (o czym ci wszyscy ludzie doktoraty piszą?) Łukasz Nysler. Po drugiej stronie Terlikowskiego szkolny ksiądz ─ idol tłumów, Wojciech Zięba. Na początku pojawiła się też pani Izabella Wiśta - prawniczka - wypowiedziała się jako bezstronny ekspert. Wygłosiła 25-minutowy wykład o rozwiązaniach prawnych w kwestii neutralności światopoglądowej państwa. To znaczy, wszystko, co miała do powiedzenia umieściła w pierwszych pięciu minutach
- i temu nie można nic zarzucić - całkiem rzeczowa wiedza w pigułce. Przez następne 20 zajmowała się międleniem zdań z tych pierwszych pięciu na różne sposoby tak, by odpowiednio mądrze zabrzmieć.
4. Czy zabłysnęła młodzież?
Nie zabłysnęła. Arek Szadurski w swoim zacietrzewieniu powtórzył (zacinając się straszliwie) ten sam co zawsze argument, że szkoła powinna być neutralna ideologicznie. Zuza przeczytała z kartki jakiś tekst bez znaczenia. Tomek jako jedyny uczeń po stronie przeciwników krzyży był w stanie sklecić zdanie. Ale też niezbyt mądre. Najbardziej zabłysnął chwaląc się przed szkołą, że zdołał przeczytać „Erystykę” Schopenhauera. To istotnie wielki wyczyn zważywszy, że książeczka ma 50 stron i jest napisana łatwym w odbiorze językiem. Po drugiej stronie panował (jak to u katoli) męski szowinizm. To znaczy, dziewczyna była tą głupiutką. Powiedziała raz coś, niezbyt składnie, ale całe nieszczęście polegało na tym, że było to dokładnie to, co myślała. Odsłoniła się w ten sposób, a zarazem i swoich stronników, na łatwe ataki. Mateusz i Czesław mówili to, co musieli mówić (czyli o związkach chrześcijaństwa z historią i konotacjach ateizmu z komuną), a więc też nie było to zbyt mądre. Czesław zwrócił tylko uwagę na różnicę między szacunkiem i tolerancją wobec katolików, i spytał, którą z tych form podzielają przeciwnicy. Usłyszał od Hartmana, że oczywiście, szacunek, ale „o ile istnieje obowiązek tolerancji polegającej między innymi na nie uciekaniu się do przemocy, to nikt nie ma obowiązku szanowania innych”. Też tak uważamy.
5. Jak się pokazały autorytety?
W zasadzie nikt nie zdobył się na żadną nową myśl. Taką, co by się w dyskusji o krzyżach jeszcze nie pojawiła. Najbliżej był Hartman. Próbował pokazywać, że nie idzie o samą symbolikę, ale o coś poważniejszego. Niestety, nawet on nie wiedział dokładnie, o co. Ksiądz Zięba robił sobie dowcipy. Pewnie w ten sposób staliśmy się częścią niskiego i głupiego tłumu smarkaczy, ale nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu. W sumie czemu sprowadzanie podobnych spraw do absurdu ma być złe? Tylko że kiedy sprowadzamy religię do absurdu, od razu pojawiają się głosy o urażaniu uczuć religijnych. W tym całym dowcipkowaniu Zięba zdobył się mimo wszystko na jedną mądrą myśl. Zaczął dopytywać, czemu „środowiska ateistyczne” tworzą sobie monopol na pojęcie racjonalizmu. Zgadzamy się. Nas też to wkurza. W każdym razie dowcipkowanie księdza obraziło uczucia religijne pana redaktora Syski. Ten ostatni nawrzucał Ziębie i odsunął mikrofon. Prowadząca Rabiega zwróciła mu uwagę, że nie ma ripostować, tylko zadać pytanie. Terlikowski też postanowił pouczyć publicystę. Stwierdził, iż „racjonaliści powinni rozumieć znaczenie słowa ‘pytanie’”. No to, jak już przy nim jesteśmy… Nie popisał się naszym zdaniem. Stosował bardzo prymitywne analogie, typu „Hitler i Stalin byli ateistami, więc ateiści są źli”. Słusznie. Jak dojdziemy do władzy, na pewno wsadzimy go do gułagu albo komory gazowej. A na bramie napiszemy „Gott mit uns”. Później opowiadał o wkładzie chrześcijaństwa w naukę i edukację w Polsce. Powoływał się na Hugona Kołłątaja. Stwierdził też, że, co powinien wiedzieć profesor Hartman, pierwszym wydziałem na UJ nie była filozofia czy medycyna, lecz teologia. Z tego, co my wiemy wcale tak nie było. Uniwersytet miał kształcić kadry dla rozwijającego się Królestwa Polskiego i Księstwa Litewskiego, więc na początku powstał wydział prawa. Nikt na scenie oczywiście nie zaoponował. Zresztą, nawet jeśli Terlikowski miałby rację (może według alternatywnej dla tej opartej na dokumentach historii chrześcijańskiej tak właśnie było, jak mówił) to co z tego? Analogiami posługiwał się też Piotr Nikiewicz. Również chybionymi. Z ciekawszych perełek było uznanie tablicy Mendelejewa za element symboliki naukowej alternatywnej wobec symboliki religijnej. O nieistniejący! I tacy ludzie robią doktoraty! Ostatni z doktorów - pan Nysler zaapelował by w imię tolerancji, której żądają dla siebie przeciwnicy krzyży pozwolić katolikom manifestować wiarę na ścianach szkół. Szkoda, że nikt nie spytał: „A właściwie, to w imię jakich wyższych racji?”.
6. Dupochrony, populizm i demagogia
Podziwiać należy zdolności retoryczne zaproszonych gości. Zdecydowanie uczyliśmy się tego dnia od mistrzów. Pięciu spośród sześciu „ekspertów" rozpoczęło swoje przemowy od wyrazów szacunku dla strony przeciwnej i wstępnego zgodzenia się z ich racjami. W końcu nikt nie chce zostać publicznie zlinczowany za brak tolerancji, czy szacunku, nieumiejętność prowadzenia dyskusji i słuchania tego co inni mają do powiedzenia. Należy założyć dupochron - i dopiero wtedy można wypowiedzieć się na temat. Czy raczej zacząć obrażać rozmówce - po cóż tracić czas na przytoczenie argumentów? Jedyną osobą która dupochronu nie założyła był ksiądz. On zaczął od ośmieszania strony przeciwnej. Czy jego stanowisko daje w naszym kraju immunitet przeciwko oskarżeniom o „złe chęci" każdego rodzaju i „brak szacunku" dla oponentów - trudno powiedzieć. Jego kolejne działania przesłoniły ów fakt, więc pozostał on bez znaczenia. Argumentacja obydwu stron pozostawiała wiele do życzenia. Czy raczej można by sobie życzyć, by ta argumentacja faktycznie istniała. Debata nie opierała na wymienianiu „za" czy „przeciw" w sprawie krzyży w szkołach, a na dyskredytowaniu tych siedzących na przeciwko przez „subtelne" porównania i aluzje, atakowaniu samych idei katolickich jak i ateistycznych. I znowu - podziwiać należy zdolności retoryczne gości - po założeniu dupochronu postawili tezy sprzeczne z tym co powiedzieli przed chwilą i niewiele mające wspólnego z szacunkiem dla strony przeciwnej - a na tyle umiejętnie, że publika nie zdawała się zauważać. Największe brawa należą się panu Terlikowskiemu, który popisał się niespotykaną wręcz charyzmą i tłum owacjami skwitował jego wywód na temat ateistów, porównujący ich do Stalina i Hitlera. Otrzymał on też brawa za, wynikające zapewne z niewiedzy, kłamstwo - jakoby pierwszym wydziałem na UJ był wydział teologii. Strona antykrzyżowców była raczej niemrawa. Po wygłoszeniu dobitnie swych racji raczej z trudem odpierała ataki niż atakowała. Dość powiedzieć, że w tym konkursie retoryki nie wypadli najlepiej - dostali mniej oklasków i nie potrafili wykorzystać potknięć przeciwnika (jak chociażby wypowiedzi tej biednej dziewczyny).
Debatę słusznie i stosownie podsumował dyrektor, który pod koniec metaforycznie wtoczył beczkę wina pomiędzy zwaśnionych - odwołując ostatnią lekcję. Ten akt populizmu (będący, nota bene, precedensem) był co prawda uzasadniony przedłużeniem się debaty, niemniej zatarł przykre wrażenie. Przykre, ponieważ dyrektor podjął decyzję w sprawie krzyży jeszcze przed debatą, a nie raczył oficjalnie o tym poinformować. Można wręcz było odnieść wrażenie, że goście nie byli tej decyzji świadomi.
7. Konkluzje.
W gruncie rzeczy, w konkluzjach nie znalazło się nic, co nie pojawiłoby się na starcie. To pokazuje, czemu tak naprawdę służy debata. Nie jest próbą dojścia do jakiegoś kompromisu, no bo w sumie jak miałby taki kompromis wyglądać? Zostawienie na ścianie tylko pionowej części krzyża? Zamiast tego debata ma prowadzić wyłącznie, podobnie jak cała akcja z petycjami, do szeroko rozumianego lansu. Polega wyłącznie na układaniu mądrych zdań, żeby inni zobaczyli, jak wielkimi jesteśmy erudytami. Mają nas podziwiać na przemian z zachwycaniem się faktem debatowania. W końcu w cywilizowanym społeczeństwie to rozmowa jest najważniejsza. Dlatego pan z „Krytyki Politycznej” tak strasznie obrażał się na sprowadzanie dyskusji o krzyżach do absurdu przez księdza. A przecież ona właśnie stamtąd przyszła!