I Ty możesz zostać filozofem...

W tym roku szkolnym zacząłem uczęszczać na lekcje etyki. Naucza jej doktor filozofii. Trochę lewak - może nawet komunista - ale nie to jest jego wadą, która mnie boli. Prawdziwym problemem jest filozofia. Słuchanie jego wywodów jest porażającym przeżyciem dla mojego umysłu. Dotyka to także sumienia. Mam bowiem wrażenia, że słucham bełkotu, a patrzę na fikcję. Ale chyba nauczyłem się wykorzystywać to. Umiem już nie angażować się emocjonalnie w jego słowa, obserwując za to metody, których używa. W ten sposób poznaję tajniki filozofii.

Pierwszym aktem stała się dyskusja na temat filmu “Czeski Sen”. Opowiada on o otwarciu fikcyjnego supermarketu o tej samej nazwie. Centrum handlowe zostało zbudowane w szczerym polu. W dniu otwarcia pojawiły się tam setki osób. Ku ich wielkiemu zdziwieniu wielka impreza okazała się być żartem. Jedyna rzeczywista konstrukcja to przednia ściana supermarketu, za którą nie pojawiła się reszta. Pan Tryczyk zadał nam pytanie “czemu ludzie chodzą do supermarketu?”. Niestety nie zadowoliła go dość oczywista odpowiedź: “z powodów czysto ekonomicznych - jest taniej i wygodniej niż w lokalnych sklepikach”. Postawił on śmiałą teorię, że w dobie elektronicznych form komunikacji międzyludzkiej potrzebujemy kontaktu fizycznego ze społeczeństwem, którego to kontaktu odczuwamy znaczne deficyty. Oczywiście poparł on tę tezę odpowiednimi argumentami. Spytał, czy ludzie, którzy po prostu idą na zakupy spędzają całymi rodzinami po 6-8 godzin tygodniowo w dużych centrach handlowych. W swojej bezczelności spytałem, czy jest tak w istocie. Nakazano mi milczenie. Po powrocie do domu wpisałem w Google’a “polacy w supermarketach”. Naprawdę, nie jest trudno znaleźć dane statystyczne przeczące tezie pana Tryczyka!

Jakoś jednak pogodziłem się z tym oszustwem naukowym i postanowiłem nie przedstawiać danych na lekcji. W piątek okazało się jednak, że w dyskusji dnia poprzedniego obraziłem także Freuda! W związku z tym mięliśmy posłuchać wykładu o odkryciach Freuda dotyczących świadomości ludzkiej. Już na wstępie usłyszeliśmy, że wiek XX był epoką relatywizmu. Pojawiło się pojęcie “Wielkiej Trójcy Relatywizmu” - Darwina, Einsteina i Freuda właśnie. Einstein - jak mówił pan doktor - zrelatywizował nam fizykę. Pokazał, że nie ma twardych praw rządzących ciałami. Innymi słowy: pokazał, że wszystko jest względne. Gdy usłyszałem to, zanotowałem “EINSTEIN” w zeszycie. Słuchałem dalej. Pojawiało się ego, super-ego i id, które władają naszym umysłem w stosunku ściśle określonym za pomocą procentów. Na tablicy pojawiły się te trzy nazwy, a za nimi coraz większa liczba strzałek, tworząc w ten sposób diagram naszego umysłu. Dowiedziałem się, że id - wolna świadomość - jest cechą właściwą wyłącznie ludziom. Gdy nadszedł czas na zadawanie pytań, postawiłem dwa:

  • Czemu, skoro tylko my mamy id, wydaje się grube pieniądze na poszukiwanie inteligencji u zwierząt?
  • Czy Freud postawił jakiś warunek weryfikowalności swojego modelu?

Szczególnie to drugie okazało się bolesne. Trzeba było w końcu przyznać, że Freud nie zastosował w stawianiu swoich tez żadnego naukowego myślenia. Nie powiedział, co musi się zdarzyć, by można było uznać jego opowieści o ego za nieprawdziwe!

Mimo tego częściowego zwycięstwa z relatywizmem nie zapomniałem o dużymi literami napisanym w zeszycie Einsteinie. Okazało się, że w “Feyenmanna wykładach z fizyki” jest pełen polotu fragment o “filozofach kawiarnianych”, którzy wykorzystują samą jedynie nazwę teorii względności (o której nie mają zielonego pojęcia) by uzasadnić pseudonaukowo swoje relatywistyczne bełkotanie. Przeczytałem ten fragment na lekcji. Nie cały. W pewnym momencie pan kazał mi przerwać i usiąść na swoje miejsce. Postanowił się odnieść do czytanego fragmentu, ale zabronił wszelkiej dyskusji. Niestety nie wiedział, że kim był autor. Nie zauważył nawet jego śmierci. Nazwał Feyenmanna “niewykształconym ignorantem”, który “nie zna się na filozofii, więc nie ma prawa się o niej wypowiadać”. Zaznaczył także, że bardziej od Feyenmanna ceni jako naukowca Hellera.

Na jednej z późniejszych lekcji opowiadał pan filozof coś o prawdzie i nieprawdzie. By poprzeć swoje mądre słowa jeszcze mądrzejszymi literami napisał na tablicy “p ^ ¬p”. Jak zwykle byłem bezczelny i spytałem (znając z góry odpowiedź) co znaczy wspomniana koniunkcja. Usłyszałem, że jest to po prostu “i”.

Te kilka wydarzeń pozwoliło mi zrozumieć, kim jest dobry filozof. Jest to człowiek, który zna dużo słów i potrafi nimi operować. Zna nazwy wielu twierdzeń z różnych dziedzin nauki i umie udawać, że wie czego twierdzenia dotyczą. Większość mówionych przez niego zdań nie niesie żadnej treści. Rysuje na tablicy dużo strzałek. Istnienie takich ludzi nie przeszkadzałby mi zupełnie, gdyby nie fakt, że zagwarantowali sobie oni ważną pozycję w społeczeństwie. Pozycję elity intelektualnej. Smuci mnie, że to Hellera nazywamy geniuszem, a nie Feyenmanna.

comments powered by Disqus